"VENOM 2: CARNAGE" - WRAŻENIA PO SEANSIE
Jeśli bacznie śledziliście kampanię promocyjną drugiego "Venoma", to mogliście zauważyć, że produkcja zapowiada niezwykle kampową rozrywkę pełną kiczu i wręcz prostackiego humoru. A po zakończonym seansie mogę przyznać, że rzeczywiście tak jest. Andy Serkis zbudował samoświadome śmieciowe kino, które jedni pokochają, zaś drudzy będą nim wręcz rzygać. Gdyż jest to niezwykle charakterystyczny styl, chaotyczny, przypominający filmy klasy B.
Będąc świadomy zamierzonego zabiegu twórców, próbowałem ignorować szmirowatość całości oraz fakt jak bardzo to wszystko jest głupie i po prostu bawić się tą przaśnością. Po prawdzie humor często był dla mnie zbyt prosty i potrafiłem wysilić się jedynie na kwaśny uśmiech, ale za samo podejście do projektu... moje uznanie. Wprawdzie pierwszy "Venom" również aspirował do kina kampowego, jednak nie było to w pełni zamierzone. Tutaj Serkis bawi się formułą i z tej góry brudu wyciąga coś charyzmatycznego, pomysłowego.
Tempo jest tutaj szalone. Nie ma w ogóle czasu na chwilę odpoczynku, by postacie siadły i obgadały wszystko na spokojnie. Jednak to nie tego typu produkcja. Scenariusz ma za zadanie jedynie prowadzić fabułę do przodu oraz dołożyć co jakiś czas trywialny dowcip Venoma. I to w swej konwencji działa. Woody Harrelson bawi się na ekranie jak dzieciak, Hardy jak poprzednio zachwyca, a Beltrami tworzy soundtrack będący perełką "kiczowatości".
Jednocześnie mimo tak krótkiego metrażu potrafiłem się kapkę wynudzić, a cały ten koncept śmieciowego kina czasem mnie już przerastał. Mimo wszystko wolę oglądać Tromę, jednak z pewnością wróciłbym do tego filmu z większą ochotą niż do części pierwszej. Gdyż to takie poczciwe gówno, które świetnie działałoby przy seansie z piwerkiem.
Komentarze
Prześlij komentarz