Mimo ciekawych zapowiedzi filmu, lękałem się troszkę o jego jakość, gdyż Ridley Scott w ostatnim czasie prezentował nam różnie dobre projekty. Na szczęście chyba znowu jest w formie, a "Ostatni pojedynek" robi wrażenie. I to zarówno od strony realizatorskiej, aktorskiej oraz konstrukcyjnej. Montaż jest tu szczególnie ważny i działa zdecydowanie na korzyść całości. Ukazanie historii z perspektywy trzech różnych osób, okazało się genialnym pomysłem. Trzy przedstawione wersje nawzajem się uzupełniają i zacieśniają intrygę, wzbudzając w widzu co raz większe zainteresowanie.
Scott jak to Scott, onieśmiela monumentalizmem i przepychem. Może nie jest to "Gladiator", ale film również potrafi robić wrażenie swą epickością. Tu szczególnie tytułowy pojedynek wypada niemal homerycko. Nie oszczędza się nam brutalności czy naturalizmu, a każde cięcie mieczem bądź sparowanie tarczą jest odczuwalne. Po prostu jak ma być widowiskowo, to tak jest.
Najważniejsze jednak, że film przyciąga uwagę widza i prawdziwie angażuje emocjonalnie. A to zasługa świetnych dialogów oraz fantastycznych aktorów. Najbardziej zachwyciła mnie Jodie Comer, której jestem szczerym fanem i mam nadzieję, że Hollywood pisze dla niej wielką karierę. Wypada bardzo naturalnie, łatwo się z nią utożsamiamy i przejmujemy jej historią. Oprócz niej cudownie, zresztą jak zawsze, wypada Adam Driver. Kolejny raz oglądamy go w roli bad guya, ale za każdym razem mimo wszystko te kreacje znacząco się różnią. Poza jednym. Pomimo swych negatywnych cech, jego postacie zawsze pozostają nadzwyczaj ujmujące. Jednakże na poletku aktorskim dużo mej uwagi, trochę niespodziewanie, zyskał Ben Affleck. Jego rola wydaje się jakby była pisana pod niego. Wypada iście rozbrajająco, a relacja budowana między nim i postacią Drivera to sumiennie wykonana robota scenopisarska. I tu nie można zapomnieć również o Matt'cie Damonie, który może mnie nie zachwycił tak jak reszta, ale zdecydowanie wpasowuje się w tony filmu.

Produkcja przemyca tu oczywiście, pod pretekstem głównego tematu, prądy
#metoo, aczkolwiek moim zdaniem wypada to całkiem subtelnie, a jednocześnie odczuwalnie, dodając trochę pikanterii. Tutaj wszystko pulsuje, z każdej strony odczuwamy niezdrowe napięcia i dobrze wiemy, że zaraz to wszystko eksploduje. A Scott potrafi nam świetnie dawkować całe napięcie, kładąc nacisk na gęsty klimat pełen średniowiecznej surowości. Zdjęcia oddają to wspaniale, a Dariusz Wolski zasługuje swą robotą na kolejną nominację do Oscara. Zresztą wrażenie podbijają tu zarówno kostiumy, scenografia czy muzyka. To film znakomicie przygotowany oraz przemyślany, godnie przedstawiający ważną i niejednoznaczną opowieść sprzed wieków.
To może obraz nie do końca w pełni poświęcony samemu rycerzowi czy przygodzie, choć i tak sporo tu rycerskości oraz ciekawego komentarza/krytyki poddanej temu aspektowi. Jednak tu nie o to chodziło. Po fantasy idźcie do "Green Knight'a". Tu dostajemy w sumie film o kobiecie w świecie średniowiecznych mężczyzn. Chyba pierwszy taki w historii (poza Joanną d'Arc), co nie dziwi, bo płeć żeńska wtedy nic nie znaczyła. I dlatego też ten film potrafi być tak mocno intrygujący. W jaki sposób Jodie Comer buduje z nic nieznaczącej żony rycerza charyzmatyczną feministkę? Idźcie sami do kina to zobaczyć, bo dziewczyna po prostu błyszczy na ekranie.
Komentarze
Prześlij komentarz