"ETERNALS" - WRAŻENIA PO SEANSIE
Nie ukrywam, "Eternals" było bardzo wyczekiwanym przeze mnie filmem. Ze względu na niezwykle śmiały projekt i zaangażowanie Chloé Zhao, której "Nomadland" czy "Jeźdźca" uwielbiam. Materiały promocyjne przyjmowałem raczej pozytywnie, ale z lekkim zawahaniem. Aż w końcu obraz zaatakowały niskie recenzje krytyków i ta średnia 49% na RT. Wtedy zacząłem podchodzić do tej produkcji po troszku jak do tykającej bomby. Niby znajomi po pierwszych seansach oraz zaufane peje mówili, że film jest świetny, to nie potrafiłem pozbyć się myśli o tych słabych recenzjach oraz dużym wyzwaniem, przed którym stanęli twórcy.
"Eternals" jest o tyle innym filmem od reszty MCU, że jest niezwykle zróżnicowany i pełny przeróżnych zabiegów artystycznych. Obraz zaczyna się napisami wprowadzającymi w daną historię, niczym w "Star Wars" czy pierwszym "Blade Runnerze", zaś znane nam marvelowskie intro jest dopiero później i pozbawione swej oryginalnej melodii. Chloé Zhao eksperymentuje tu formą, prezentując produkcję miksującą w sobie różne gatunki filmowe oraz rozbieżną wrażliwość kulturową. Niestety przez to brak tu trochę spójności. Czuć po prostu przeładowanie treściami oraz przerost formy nad resztą. Koncept jest olbrzymi i należy do tych, które trudno przenieść z komiksu na duży ekran. I ta gargantuiczność moim zdaniem przygniotła trochę Chloé. To jest przecież reżyserka filmów kameralnych, niezależnych i nagle zajmuje się stworzeniem potężnej produkcji Marvela opowiadającej o samych bogach. I tak jak Celestiale rzeczywiście są w moim odbiorze zaprezentowani tu odpowiednio, czujemy ich niebotyczność czy boskość, tak sami Eternalsi w wcale nie wyglądają na najpotężniejszych wojowników w dziejach. Oglądając ich wygibasy, miałem wrażenie, że jakby nagle przyleciał tu Thor czy Captain Marvel to zjedliby Przedwiecznych na śniadanie. I nie wiem czy to nie jest też wina tego CGI, które w tym filmie wygląda jakoś dziwnie. Brakuje mi jakiegoś rodzaju fizyczności, efektów praktycznych. Wszystkie te promienie, lasery czy inne bronie pojawiają się w ich rękach niczym jakieś magiczne sztuczki i po prostu nie robią takiego wrażenia jak młot Thora czy tarcza Kapitana. Tutaj te walki nie są szczególnie angażujące, a tym bardziej epickie.
Ponadto jak na tak wielki koncept, historia jest niemalże prostacka. Liczyłem na konkretny epos, a dostałem klasyczny super hero motyw. Mamy grupę bohaterów, którzy lata temu tworzyli drużynę i muszą na nowo połączyć siły, by na koniec filmu zaserwować nam konkretną rozpierduchę. Słyszę te głosy o autorskim marvelku, o nowej jakości w MCU. Gdzie? Przecież finalnie "Eternals" to klasyczny marvelek, pełen humoru, z wybuchowym trzecim aktem. Uuuu, dostaliśmy scenę seksu i postać homoseksualną. Fajnie, ale to chyba nie jest wyznacznik "poważniejszego" filmu. Tak, mamy tu takie monumentalne sceny, które notabene kojarzyły mi się ze snyderowym DCEU, a bohaterowie poruszają czasem w rozmowach tematy własnej egzystencji czy zastanawiają się nad sensem swojej misji. Jednak w głównej mierze to efekciarstwo i masa gagów.
Od strony wizualnej jest różnie. Ta estetyka nie do końca mi odpowiadała. Zhao nie ujmuje tu swym stylem jak Gunn czy Waititi. Kolory są niezwykle matowe, a z CGI to różnie. Design Dewiantów nie podobał mi się już na etapie zwiastunów, tak samo stroje głównych bohaterów. I seans tego nie zmienił. Na plus za to muzyka. Ramin Djawadi robi robotę.
Ten seans również wyjaśnił mi skąd tak niskie oceny na RT oraz skąd takie zachwyty niektórych (mowa o najlepszym filmie MCU). Gdyż to jest dziwna i specyficzna produkcja. I są dwie drogi jej odbioru, albo to łapiesz, rozkochując się w tym, albo się dystansujesz. Ja postawiłbym siebie trochę po środku. Mam z tym filmem masę problemów, wiele wątków jest dla mnie nie do końca przemyślanych, a scenariusz często ubolewa, jednakże znalazłbym tu parę elementów, które rzeczywiście mi się spodobały. Gra aktorska jest przykładowo porządna, może bez rewelacji, niektórzy tak od linijki, ale taka Angelina Jolie potrafi zachwycić. Jednak moimi ulubionymi postaciami są zdecydowanie Druig i Kingo. Ten drugi to taki klasyczny comic relief, ale wypada naprawdę fajnie. Do tego wraz z jego postacią wprowadzony zostaje tu motyw mockumentary, którego nigdy mi mało. Za to najnudniejsi i całkowicie bezwonni bohaterowie to Ikaris i Sersi. Ich relacja mnie w ogóle nie interesowała.
To
nie jest najgorszy film MCU, ale w moim rankingu będzie jednak gdzieś
na dole. Propsy za próby stworzenia czegoś świeżego, innowacyjnego.
Nawiązania do mitologii greckiej też miłe. Jednak zabrakło tu
stanowczości w spełnieniu wizji twórczej. Za bardzo to rozwodnione i
nieskładne. Wiem, że trudno sensownie dokopcić tak ogromny arc do tak
wielkiego uniwersum, ale niektóre tutejsze rozwiązania fabularne wydają
mi się tak głupie, że sam bym potrafił znaleźć lepsze wytłumaczenie
konkretnych wydarzeń. Do tego jak na tak długi metraż, historia jest
zbyt prosta i czasem zwyczajnie nudzi. Niestety na ten moment ten zaułek
MCU nie interesuje mnie w ogóle, ale pozostawiam jeszcze jakiś kredyt
zaufania. Pozytywne zaskoczenie przy sequelu byłoby mile widziane.
Ocena: 5/10
Komentarze
Prześlij komentarz